Początkowo nic nie zapowiadało katastrofy. 4. Pułk Pancerny bez walki zajął miasto Villers-Bocage. Pewien niepokój wśród entuzjastycznie witanych przez Francuzów pancerniaków, budziła tylko łatwość tego sukcesu. Przecież zdobyta miejscowość miała niebagatelne znaczenie strategiczne! Stanowiła klucz do dalszej ofensywy na Caen, gdzie trwały zażarte walki o przełamanie niemieckich pozycji.
Wkrótce miało się okazać, że były to tylko dobre złego początki…
Krwawa łaźnia
Brytyjczycy popełnili kardynalny błąd – nie wysłali zwiadu.
Czekała ich za to sroga kara. Nie wiedzieli bowiem, że w oddalonym o kilkaset metrów lasku, nieopodal drogi krajowej N 170, którą zamierzali ruszyć dalej, ukryło się pięć Tygrysów z 2. kompanii 101. ciężkiego batalionu pancernego SS, których zadaniem było przeprowadzenie rekonesansu w tym rejonie.
Dowodził nimi nie byle kto, bo sam SS-Obersturmführer Michael Wittmann. Człowiek którego bez cienia wątpliwości można nazwać jednym z największych asów wojsk pancernych II wojny światowej. Wystarczy wspomnieć o 117 radzieckich czołgach zniszczonych przezeń na froncie wschodnim.
Teraz o jego skuteczności mieli przekonać się na własnej skórze Brytyjczycy.
Być może, gdyby Niemcami dowodził ktoś inny, wydarzenia potoczyłyby się odmiennie, wszak zdrowy rozsądek podpowiadał, że starcie pięciu czołgów z całym pułkiem pancernym to marny pomysł. Lepiej było pozostać w ukryciu, zameldować o sytuacji i wezwać wsparcie.
W tym miejscu najlepiej oddać głos samemu Wittmannowi, który tak relacjonował wydarzenia, które rozegrały się rankiem 13 czerwca:
"Nie udało mi się zebrać całej kompanii, musiałem działać bardzo szybko, ponieważ musiałem przyjąć, że nieprzyjaciel już mnie wykrył i teraz zrobi wszystko, aby wyłączyć mnie z akcji już na pozycji wyjściowej.
Wyjechałem więc z jednym wozem bojowym, innym wozom przekazałem rozkaz, aby w żądnym wypadku nie wycofywały się ani na krok, lecz za wszelką cenę utrzymywały zajmowane pozycje.
Pojechałem prosto w kierunku kolumny, zaskakując Anglików […].
Najpierw zniszczył dwa czołgi z prawej strony kolumny, potem jednego z lewej i skręcił w lewo, celując w sam środek pułku pancernego i batalionu transporterów opancerzonych. Jechał w tym samym co oni kierunku, drogą naprzeciw końcowej części kolumny, niszcząc w czasie jazdy wszystkie czołgi, które kierowały się w jego stronę. W szeregach nieprzyjaciela widać było ogromne zmieszanie.
Po chwili dotarł do miejscowości Villers, wjechał prawie do jej centrum, gdzie zainkasował trafienie z ciężkiego działa przeciwpancernego.
"Mój czołg nie mógł się poruszać.
Nie namyślając się wiele, rozstrzelałem wszystko co znajdowało się jeszcze w moim zasięgu.
Nie miałem już łączności radiowej, więc nie byłem też w stanie dowodzić swoją kompanią […].
Zdecydowałem, iż musimy się stamtąd wydostać. Wziąłem tyle broni ręcznej, ile mogliśmy unieść, nie wysadziłem jednak swojego czołgu, ponieważ wierzyłem, że wkrótce po niego wrócimy."
Według słów Wittmanna zniszczył on wtedy 21 czołgów oraz kilkanaście transporterów opancerzony. W rzeczywistości Wittmann chyba nieco przesadza, bowiem dopiero dodanie czołgów, transporterów opancerzonych i ciężarówek dawało 21 pojazdów wroga unicestwionych w przeciągu 20 minut. Tak czy inaczej, niezły wynik!
Jak to możliwe?
Ale jak to się stało, że jeden czołg dokonał takiego spustoszenia?
Odpowiedź jest zaskakująco prosta.
Wozy bojowe, którymi dysponowali Brytyjczycy po prostu nie były w stanie zrobić krzywdy Tygrysowi Wittmana. Pociski wystrzeliwane z 75-milimetrowych dział Shermanów i Cromwelli odbijały się od grubego pancerza czołgu i dopiero trafienie w koło napędowe unieruchomiło siejącą chaos i zniszczenie bestię.
Z kolei 88-milimetrowe, długolufowe działo Tygrysa była iście zabójczą bronią.
Alianci biorą odwet...
Wittmann został sowicie nagrodzony Mieczami do Krzyża Rycerskiego z Liśćmi Dębu oraz awansem na SS-Hauptsturmführera, ale niedługo cieszył się tymi honorami.
Już 8 sierpnia, w trakcie kontrataku na Saint-Aignan-de-Cramesnil, jego czołg podobnie jak cztery inne Tygrysy – został zniszczony, zaś on i cała jego załoga zginęli na miejscu.
Oficjalnie trafienie, które wyeliminowało pancernego asa przypisuje się jednemu z Shermanów 1. batalionu pułku Northants Yeomanry.
Zarazem, jak to w życiu, sukces ma wielu ojców, tak więc do miana pogromców Wittmanna poczuwali się również czołgiści z 4. Kanadyjskiej Dywizji Pancernej, a nawet nasi dzielni żołnierze generała Maczka…
0 komentarze:
Prześlij komentarz